Wpisy

Czy wychowanie ma wpływ na rozwój emocjonalny dziecka?

Pierwsze środowisko, z którym dziecko ma styczność, to rodzina. I właśnie przy niej przeżywa swoje pierwsze zwycięstwa i porażki, kształtując swoje zachowania. 

Instynktownie, pierwszym wzorem do naśladowania są opiekunowie. Obserwując rodzinę, dziecko uczy się, co jest ważne, jak reagować na smutek, radość, czy żal. Tak samo dostrzega, które zachowania powodują uśmiech u rodziny, lub złość. Jednym aspektem wychowania dziecka jest sposób, w jaki rodzina reaguje na jego zachowania.

Styl wychowania dziecka wynika z własnych doświadczeń rodziców. Do najbardziej popularnych stylów wychowywania należą: styl niekonsekwentny, autorytarny, demokratyczny i liberalny.

Styl niekonsekwentny charakteryzuje się tym, że rodzice zachowują się wobec dzieci inaczej w podobnych sytuacjach. Przez to dziecko nie rozróżnia, które zachowanie jest złe. W przyszłości może to skutkować trudnościami w dopasowaniu się do norm społecznych i moralnych.

Styl autorytarny wymaga od dziecka bezwzględnego posłuszeństwa, dziecko ma prawa i obowiązki, ale brakuje mu porozumienia z rodzicami. Gdy mały człowiek jest ciągle kontrolowany i kierowany, nie uczy się on samodzielności. Dodatkowo dzieci mogą przekładać relację z rodzicami na kontakt z rówieśnikami, traktując ich z góry lub nawet okrutnie.

 

Styl demokratyczny to ludzkie podejście do dziecka. Niezależnie od wieku, rodzice rozmawiają z dziećmi, omawiając problemy i wspólnie dochodząc do wniosków. Pozwalają dziecku mieć realny wpływ na otaczającą ich rzeczywistość. Takie podejście sprzyja powstawaniu postaw prospołecznych  i kreatywności młodego człowieka.

Styl liberalny zakłada dawanie dziecku nieskrępowanej swobody, która powoduje, że dziecko podejmuje własne decyzje i tym samym uczy się na błędach. W tym systemie dziecko późno poznaje normy i zasady moralne. Proces socjalizacji również jest opóźniony. Dzieci wychowane w tym stylu często są egocentryczne i trudno im współżyć z rówieśnikami.

Realnie, żaden styl nie występuje pojedynczo. Często mieszają się ze sobą lub z czasem się coś zmienia. Natomiast nawet po wymieszaniu się, styl wychowania ma wpływ na rozwój emocjonalny i społeczny dziecka.

Czy bałagan niszczy Wasz związek?

Twoje Twój związek przechodzi ostatnio ciężkie chwile? Nerwowa atmosfera, kłótnie o drobiazgi, wzajemne pretensje i ciche dni? Nie zawsze przyczyną kryzysu są tak poważne sytuacje jak zdrada, oszustwo czy oziębłość. Czy wiesz, że przyczyną może być bałagan w Waszym domu? Właśnie tak!

 imgd

Utrzymywanie porządku wokół siebie to nie tylko stara śpiewka naszych mam. Większość ludzi potrafi dobrze się skupić tylko wtedy, kiedy ich biurko/pokój jest porządnie uprzątnięte. Nie bez kozery mówi się, że „bałagan na biurku, to bałagan w głowie” , ponieważ powstaje coraz więcej badań potwierdzających słuszność tej teorii.

Wg badań psycholożki behawioralnej i trenerki relacji Joe Hemmings, długotrwale panujący bałagan w domu może doprowadzić niektóre osoby do stanów depresyjnych oraz niskiego poczucia własnej wartości. Tak negatywne odczucia całkiem poważnie oddziałują na relacje rodzinne i między partnerami.

a4229039-18ae-45b3-a422-89df8985f608

Nieporządek szczególnie przeszkadza w miejscach, gdzie spędzamy większość czasu z bliskimi, czyli sypialnia, salon i kuchnia. Dlatego tak ważne jest utrzymanie czystości w tych obszarach. Badania przeprowadzone na Uniwersytecie Kalifornijskim w UCLA udowodniły związek pomiędzy usuniętym z pola widzenia bałaganem (czyli np. schowanie przedmiotów do szafy), a pozytywnym wpływem na nasz nastrój i poczucie własnej wartości.

Z kolei naukowcy z Uniwersytety Princeton wykazali, że chaos w mieszkaniu odciąga naszą uwagę od ważniejszych rzeczy i sytuacji. Bałagan walczy o naszą atencję, co powoduje znaczne zmniejszenie koncentracji i zwiększenie poziomu stresu. Obserwację tę potwierdzili w 2012 roku badacze z Centrum UCLA, którzy skupili się na relacji bałaganu i emocjami, które są przez niego wyzwalane. Wyniki swojej pracy opublikowali w książce „Życie w domu w XXI wieku”. Na podstawie swoich badań wykazali, że kobiety mieszkające w domach o dużym „zagraceniu” mają bardzo wysoki poziom kortyzolu, czyli hormonu stresu. I choć wyluzowani z natury mężczyźni nie osiągają tak wysokiego poziomu, jak kobiety w takim otoczeniu, to i tak wynik jest wyższy niż w uporządkowanej przestrzeni. Zbadano, że kobiety odczuwają zaniepokojenie nawet wtedy, kiedy naczynia dopiero gromadzą się w zlewie. A wszystko przez przyzwyczajenia kulturowe, stereotypowe wzorce kobiet jako idealne gospodynie oraz przez z mass mediów, które kojarzą porządek ze szczęśliwą i odnoszącą sukcesy rodziną. To z kolei przekłada się na ogromną presję, która nawet nieuświadomiona, negatywnie wpływa na nasze samopoczucie.

mezczyzni-ktorzy-poszukuja-w-partnerce-matki-zamiast-zony

„Kiedy w końcu będziesz mamą?!”

Mieć czy nie mieć? Decyzję o posiadaniu dziecka nie zawsze podejmujemy sami. Czasami robią to za nas choroba, strach, los. Ale jak poradzić sobie z oczekiwaniami rodziny, presją społeczną i własną tęsknotą za rodzicielstwem?

„Nie chcę, żeby moją wartość wyznaczał fakt, czy mam dzieci, czy nie. Uważam, że pytania o to, czy i kiedy będę mieć dzieci, nie są fair”, oznajmiła kilka miesięcy temu aktorka Jennifer Aniston (45 l.) w programie „Today” na antenie telewizji NBC. „Nie mam przygotowanej żadnej listy rzeczy, które muszę zrobić w życiu, aby czuć się spełnioną. I nie jest tak, że jeśli czegoś nie zrobię, to wtedy zawiodę jako kobieta albo feministka”- dodała.
Jej słowa zacytowały media na całym świecie. Ulubienica Amerykanek (reprezentująca typ miłej dziewczyny z sąsiedztwa) po raz pierwszy odważyła się ostro zareagować na powtarzane od lat pytania o ciążę. Tym samym w kilku prostych zdaniach wyraziła to, co ciśnie się na usta wielu kobietom, które nie mogą bądź nie chcą zostać matkami. Wszystkie one – niezależnie od szerokości geograficznej czy wykształcenia – pewnego dnia słyszą od znajomych i bliskich: „Dlaczego jeszcze nie macie dziecka? Kiedy chcesz zajść w ciążę? To kiedy w końcu zostaniesz mamą?”.

Kiedyś prokreacja była świętym obowiązkiem każdej pary. Teraz coraz śmielej mówi się o tym, że bycie rodzicem nie jest obowiązkowe. Na drugim biegunie mamy wciąż rosnącą liczbę par (w Polsce szacunkowo ok. 1,3 mln), które mierzą się z problemem bezpłodności i dla których rodzicielstwo pozostaje numerem jeden na liście marzeń i celów. Dla coraz większej grupy osób wspólnym mianownikiem staje się bezdzietność.

„Mamma” przechodzi do historii

„I can barely take care of myself. Tales from a happy life without kids” (Ledwo mogę zadbać o siebie. Opowieści szczęśliwego życia bez dzieci) – bestseller pod tym znamiennym tytułem napisała 40-letnia aktorka komediowa Jen Kirkman, bombardowana hasłami w stylu: „Kto się tobą zaopiekuje na starość?”. Książka trafiła na listę 100 najlepszych 2014 r. w USA, a prestiżowy magazyn „The New York Times” wychwalał dowcip i odwagę autorki. Pojawiły się też liczne głosy konserwatywnych czytelników, zarzucające atrakcyjnej, rozwiedzionej niedawno Jen brak dojrzałości oraz przesadną koncentrację na sobie. Ale wiele Amerykanek utożsamia się z postawą szczęśliwej w swojej bezdzietności Kirkman. Może dlatego, że już jedna na pięć kobiet w USA nie wydaje na świat potomstwa?
Ta liczba – jak wynika z badań przeprowadzonych przez Pew Research Center – w ciągu ostatnich 40 lat wzrosła dwukrotnie. Okazało się, że bezdzietnych kobiet jest więcej we wszystkich grupach etnicznych, włączając w to tak „rodzinne” nacje jak Afroamerykanie i Latynosi. Podobną burzę wywołały w mediach wyniki badań przeprowadzonych wśród kobiet z 24 najbardziej rozwiniętych gospodarczo państw na świecie i zrealizowanych przez Organizację Współpracy Gospodarczej i Rozwoju.
„Włoska »mamma« przechodzi do historii! Aż 24 proc. Włoszek w wieku 46 lat nie ma dzieci”, komentował brytyjski infertilewomdziennik „Daily Mail”, dodając, że podobnie jest z Niemkami, Finkami i Brytyjkami.

A u nas? Dzieci nie ma 15 proc. spośród 46-letnich Polek, chociaż ponad połowa Polaków (jak wynika z badań „Rodzina – jej współczesne znaczenie i rozumienie” przeprowadzonych przez CBOS w 2013 r.) deklaruje, że najodpowiedniejszy model rodziny to małżeństwo z dziećmi. Cztery osoby na sto chciałyby jednak żyć w małżeństwie bez dzieci. Z kolei z badań kierowanych przez dr Alinę Kalus z Uniwersytetu Opolskiego wynika, że w Polsce ok. 30 proc. małżeństw nie ma potomka. Brakuje jednak danych, ile z nich chciałoby go mieć, ale nie może.

Wiemy za to, że co piąta polska para ma problem z niepłodnością, więc coraz częściej mówi się o tym, że za bezdzietnością kryją się wielkie emocje i przełomowe wydarzenia, czasem choroby oraz różnego rodzaju lęki. A także decyzje. Jakie?

Z wyboru

– Cześć, jestem „dinksem” – wita się Justyna (43 l.), architekt wnętrz. To określenie to nic innego jak „dual income, no kids” (z ang. podwójne zarobki, żadnych dzieci). Na spotkanie przychodzi sama, bo jej partner wyjechał na snowboard, a ona wybiera się do spa. Gdyby mieli dziecko, taki podział wakacji zimowych raczej nie byłby możliwy, przyznaje Justyna, która nie ma problemu z rozmową na ten temat.

– Nie mieć dziecka to wyzwanie, zwłaszcza w Polsce, gdzie obowiązuje silny kult rodziny – mówi. – My z Arturem już przyzwyczailiśmy się do tego, że pytania o dziecko ciągle padają. Ale nie chcemy być rodzicami. Artur jest typem Piotrusia Pana, dla niego tacierzyństwo to coś totalnie abstrakcyjnego. Na co dzień pracuje jako muzyk, nieustannie znajduje nowe pasje: a to motocykl, a to poker. A mnie macierzyństwo kojarzy się z wielką troską i odpowiedzialnością. Zbyt wielką.
Justyna nie kryje, że musiała pokonać sporo trudności, aby wyrwać się z rodzinnej wioski, w której mieszkały wtedy dokładnie 152 osoby. Jeden sklep, jeden warsztat, duży sosnowy las, kemping z jeziorem dla nielicznych turystów. Koniec. – Rodzice byli wiecznie umęczeni: pracą na roli, brakiem pieniędzy, szóstką dzieci, ciasnotą. Mieliśmy tylko dwa pokoje, zero prywatności, komfortu. Straszne. Już kiedy byłam bardzo mała, wiedziałam, że nie chcę tak żyć. Nie chcę zostać na wsi, nie chcę mieć pod górkę, nie chcę być tylko i wyłącznie matką. Chcę za to: mieszkać w dużym mieście, chodzić codziennie do kina, jeździć za granicę, mieć eleganckie mieszkanie i być w nowoczesnym związku – wylicza. – I kiedy to wszystko zaczęło mi się udawać – bo zaczęłam studia w Krakowie, pojechałam na stypendium do Lizbony, a po powrocie poznałam Artura i wzięłam kredyt na mieszkanie – to z tamtych postanowień zostało tylko to, że nie chcę być matką. Tak jest do dziś – wzrusza ramionami Justyna.
Zamiast na poszukiwaniu żłobka skupia się na realizacji planów. Owszem, czasem denerwuje się na Artura, że mógłby być bardziej odpowiedzialny, ale z drugiej strony ma w domu kolorowego ptaka, który wciąga ją w swoje kolejne pasje i sprawia, że każdy dzień jest inny. Tak było ze szwedzkim, na który oboje mieli „zajawkę”. Przez rok uczyli się języka swojej ulubionej autorki kryminałów Camilli Läckberg. Potem przerzucili się na hiszpański, pojechali nawet na obóz językowy do Torremolinos. Trzy ostatnie lata to kolejna „zajawka” – Brazylia. Wracają tam każdego roku. Mają swoją ukochaną plażę Jericoacoarę, przy której trenują kitesurfing. I gdzie tu miejsce na dziecko?
– Kilka lat temu rozmawialiśmy bardzo serio o tym, czy chcemy być rodzicami. Czas nam się kurczył, dobiegaliśmy czterdziestki – mówi Justyna. – Ale doszliśmy do wniosku, że to zbyt poważna i odpowiedzialna decyzja w naszym szalonym, niespokojnym życiu. I, wbrew pozorom, nie uważam tego za egoizm, tylko za empatyczne, odpowiedzialne podejście. Dlatego uwielbiam Marię Peszek, która wyśpiewała dokładnie to, co czuję.

„Nie wiem czy chcę rozmnażać się. Nie wiem czy chcę ciąg dalszy swój mieć. Kocham Cię najbardziej na świecie. Ale nie chcę mieć dzieci”.

Maria Peszek (piosenka z płyty „Jezus Maria Peszek”)

„Współczesne społeczeństwa po raz pierwszy od tysięcy lat dały kobietom możliwość wyboru prokreacyjnego: posiadać czy też nie posiadać dzieci, dały nową ofertę życiową: wolności prokreacyjnej, wolności od dziecka”, napisały w kwartalniku naukowym „Małżeństwo i Rodzina” prof. Krystyna Slany i Izabela Szczepaniak-Wiecha z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie.
Zauważyły też, że „bezdzietność przestaje być tak silnie stygmatyzowana jak w przeszłości, a dzięki mediom, które przedstawiają wizerunki kobiet pięknych i kreatywnych, często z atrakcyjnymi mężami, partnerami, lecz bez dzieci, trwa społeczne oswajanie z nowym zjawiskiem. Radość z posiadania potomstwa zastępowana jest radością samorealizacji i osiągania sukcesu zawodowego lub twórczego”.
Badaczki opisują wizerunek kobiety bezdzietnej jako osoby z wyższym wykształceniem, nastawionej na własny rozwój i samorealizację. Zwracają uwagę na to, że (jak pokazują zagraniczne badania) pary bezdzietne okazują sobie więcej miłości i zażyłości, bo spędzają razem więcej czasu. Ich zdaniem zjawisko bezdzietności powinno się analizować w perspektywie zmieniających się ról płciowych, gdyż „współcześnie bezdzietność jest osobistym wyborem i jawi się jako sposób – styl życia”.
Na całym świecie powstają portale (u nas np. www.nokids.pl) i organizacje (np. kanadyjska No Kidding!) zrzeszające ludzi niemających dzieci z wyboru. Ich celem jest walka z… dyskryminacją. Osoby te nie chcą być traktowane gorzej i słyszeć pytań z cyklu: „Kiedy dziecko?”.

Dlaczego Polacy nie chcą mieć dzieci? 

Lęk

Możliwość wyboru jest komfortem, jednak ten przypada w udziale nielicznym. Prof. Krystyna Slany i Izabela Szczepaniak-Wiecha zwracają uwagę na to, że na bezdzietność mogą decydować się osoby, które uważają, że świat ze swymi zagrożeniami, problemami i patologiami jest środowiskiem nieodpowiednim dla prokreacji. Zauważają też, że wiele z nich z powodzeniem występuje jednocześnie w rolach wspierających cioć i wujków.
Powodem bezdzietności może być też strach wynikający z traumatycznego doświadczenia z dzieciństwa, jak rozpad małżeństwa rodziców, ich nadopiekuńczość lub inwalidztwo. Coraz więcej mówi się również o tokofobii, czyli nadnaturalnym lęku przed ciążą i porodem objawiającym się m.in. atakami paniki. Według brytyjskich badaczy doświadcza jej już co szósta kobieta i bez znaczenia są jej wykształcenie czy wiek.
Samo zaburzenie znane jest od ponad stu lat. Psychiatrzy uważają, że bywa efektem poważnej traumy, np. śmierci kogoś bliskiego (najczęściej przy porodzie), depresji. Agnieszka (39 l.), radca prawny, opowiedziała o swoim lęku przed ciążą psychologowi, a ten skierował ją do psychiatry.
– Mam opory – przyznaje Agnieszka ze wstydem. – Pracuję na eksponowanym stanowisku w niedużym mieście, więc zaraz ktoś by zobaczył, jak wychodzę z gabinetu. Mąż nie naciska, ale wiem, że chciałby zostać ojcem. Ja zaglądam do każdego napotkanego wózka, jednak lęk przed zajściem w ciążę powoduje, że nie mam ochoty na seks. W koszmarach nocnych widzę sceny krwawego porodu, czuję się więźniem własnego ciała. Wydaje mi się, że umieram z wycieńczenia. Budzę się przerażona, płaczę. To jedyna sfera w moim życiu, z którą kompletnie nie umiem sobie poradzić – mówi.
Agnieszka próbowała wielokrotnie ustalić, skąd wziął się u niej ten lęk. Przerażają ją opowieści koleżanek o ich trudnych, długich porodach.
– Mam starszą siostrę, która na każdym rodzinnym spotkaniu ubolewa, że nie ma takiej figury jak przed ciążą, a mnie – choć wcale tego nie chcę – ciągle demonstruje obwisły brzuch. Poza tym kiedy synek siostry miał trzy miesiące, szwagier odszedł do innej kobiety. Siostra wypłakiwała mi się każdego dnia, a miałam wtedy tylko 16 lat. Być może to wszystko sprawia, że poród i macierzyństwo jawią mi się jako ciąg przykrych wydarzeń? – zastanawia się głośno.
Ostatnio na świątecznym obiedzie u teściów znowu zostali zalani falą pytań pod hasłem: „To kiedy dzidziuś?”. Agnieszce chciało się płakać, gdy wyliczano im, że są już 14 lat po ślubie i „ciągle nic”. Wymyśliła, że pojedzie do psychiatry, ale w większym mieście, gdzie nikt jej nie zna. Jeśli okaże się, że potrzebna jest dłuższa terapia, będzie dojeżdżać nawet po sto kilometrów. Żeby tylko nie powtarzały się te straszne sny. I żeby rodzina przestała wreszcie o tym mówić.
– Rozumiem dobre intencje osób pytających o dzieci, bo tak należy w większości przypadków je interpretować, niemniej one nie zdają sobie sprawy z tego, że mogą wejść na bardzo grząski grunt – mówi Adam Jarczyński, pasjonat dobrych manier z Polskiej Akademii Protokołu i Etykiety w Warszawie. – Gdy dwoje ludzi stara się bezskutecznie o potomstwo, każde pytanie jest dla nich wielkim bólem. Chyba że są na tyle silni, by odpowiedzieć: „Nie mamy dzieci, ciąża była poroniona”. Wiem z autopsji, że to zamyka dyskusję i jest najskuteczniejsze wobec ciekawskich (swoją drogą, taką odpowiedź mogą uznać za nietaktowną!).
Jarczyński wspomina, że kiedy przed laty był na stażu w pewnej ambasadzie, sam zadawał wiele pytań. Doświadczony dyplomata doradził mu wtedy, by przed każdym z nich pomyślał: mógłbym spytać, ale po co?
– Pewnie dlatego francuski artysta Jean Cocteau powiedział, że takt polega na wiedzy, jak daleko można się posunąć, aby nie posunąć się za daleko – dodaje Jarczyński. – Dla mnie pytanie związane z tak delikatną materią jak planowanie rodziny jest przekroczeniem granicy, o której wspomina poeta. Jest ono bowiem intymne, zarezerwowane dla bardzo wąskiego grona, do którego często nie zaliczają się nawet tak bliskie osoby jak rodzice.

Chorobaciaza_wiek_infografika_610_a

– Wiadomość o ciąży aktorki Małgorzaty Kożuchowskiej przyjęłam ze wzruszeniem, bo udowodniła, że po czterdziestce też można zostać mamą zdrowego dziecka. Na moją wyobraźnię działają także opowieści o słynnych pierworódkach: aktorkach Halle Berry, Nicole Kidman, Salmie Hayek i Umie Thurman czy o francuskiej minister sprawiedliwości Rachidzie Dati. Wszystkie miały ponad 40 lat. Ja kilka dni przed 30. urodzinami dowiedziałam się, że mam wrodzoną niewydolność jajników i prawdopodobnie nigdy nie zajdę w ciążę – mówi Marta (41 l.), koordynatorka działu handlowego w dużej firmie.
– Przez kilka lat skupiałam się niemal wyłącznie na zajściu w ciążę. Miałam nawet dwie próby in vitro. Nieudane. Chociaż lekarze uważają, że w tej chwili moje szanse na urodzenie dziecka są zerowe, ja jeszcze trzymam się kurczowo nadziei. Wierzę w cud, jakkolwiek śmiesznie czy dziwnie to zabrzmi. Przez ostatnie lata poznałam tyle niewiarygodnych historii par, którym powiedziano, że nigdy nie będą rodzicami, że mam prawo wierzyć – dodaje z uśmiechem.
Marta jest w stanie porzucić karierę dla dziecka. Od dawna dba o tzw. życiowy balans. Wieczorem po pracy przebiera się w zwiewne hinduskie szaty, wyłącza komórkę, rozpyla olejki, medytuje. Do szczęścia potrzebuje tylko i aż dziecka. Jej drugi mąż nie pragnie go tak mocno jak ona, bo ma bliźnięta z poprzedniego związku.
– Daję sobie czas do końca tego roku. Jeśli cud się nie zdarzy, to złożymy wniosek o adopcję. Jestem gotowa na przyjęcie nawet dwójki dzieci, nie wiem tylko, co na to mąż. Ale mamy idealne warunki: jesteśmy doświadczeni i zabezpieczeni materialnie. W naszym domu na poddaszu są dwa puste pokoje, tylko czekam, żeby zacząć je meblować – mówi.
Czy pytania o brak dziecka przeszkadzają jej tak mocno jak innym kobietom?
– Nie. Wierzę bowiem, że wynikają z troski, a nie z niezdrowej ciekawości czy wścibstwa. Zawsze ze spokojem odpowiadam, że na wszystko przychodzi w życiu odpowiedni czas i widać nie my o tym decydujemy. – Marta wymownie spogląda w górę. Właśnie dziś czeka na odwiedziny nastoletnich dzieci swojego męża. Lubi te wizyty, bo wtedy ich przestronny dom ożywa. Od ścian odbijają się wesołe okrzyki, śmiech. Ona obserwuje wtedy swojego rozluźnionego męża i wierzy, że – choć jeszcze w sumie o tym nie rozmawiali – on zgodzi się na adopcję.

 

Nie mam z kim

– Jedyny mężczyzna, z którym mogłabym mieć dziecko, był poza zasięgiem. Moim zasięgiem – uśmiecha się Iwona (55 l.), pedagog. – Kochałam tylko raz. Wszystko, co było przedtem i później, to przelotne zauroczenia. Dlaczego nam nie wyszło? Miał żonę. Próbował grać na dwa fronty, ale dla mnie to było zbyt poniżające, frustrujące. Za bardzo go kochałam, żeby się nim dzielić. A gdy postawiłam warunek, że ma wreszcie wybrać, został z żoną. Nie naciskałam. Wycofałam się, ale trwałam w tej miłości jeszcze przez lata. Potem oni się wyprowadzili z naszego miasta i miałam spokój. Spotkałam go kiedyś przypadkiem, ledwo skinął głową na mój widok. Zabolało.
O takich ludziach jak ona mówi się, że mają serce na dłoni. Iwona mieszka z matką w dużym, starym domu, do którego bez przerwy ktoś wpada. A to sąsiedzi, a to kuzynka, a to brat z rodziną, a to przyjaciółki. Już trzeci kundelek znalazł u niej schronienie. Sąsiad podrzucił papugę, kiedy rok temu wyjeżdżał na Kretę, i nie wrócił po pupilkę. Bo Iwona matkuje całemu światu.
– Rozmawiamy szczerze, prawda? – upewnia się. – Na co dzień nie odczuwam braku dziecka, tyle się dzieje. Jestem aktywna zawodowo, towarzysko, mam wokół siebie kochających ludzi. Poza tym nie wiem, jak to jest być matką, więc nie tęsknię. Czasem, jak przyjdą dzieci brata albo sąsiadów, dopada mnie chwilowa nostalgia, że może mogłabym, że fajnie by było. Ale to mija, nie rozpaczam. Przy świątecznym stole zasiada u nas dwadzieścia osób. Dom jest zawsze pełen ludzi, aż nieraz mam dość – dodaje wesoło.
Raz do roku, pod koniec wakacji, Iwona organizuje zjazd rodzinny. Z Niemiec i Anglii przyjeżdżają siostry jej matki z dziećmi i wnukami.
– Kiedy ich wszystkich spotykam, nagle dostrzegam, ile radości, ale i zmartwień niesie rodzicielstwo – mówi Iwona. – Może tak miało być, że cała moja uwaga jest przekierowana na innych? Wszystkie dzieciaki w rodzinie zwierzają się właśnie mnie – dodaje. – Naprawdę smutno jest mi tylko wtedy, gdy matka co jakiś czas wzdycha: „Iwonko, byłabyś taką wspaniałą mamą!”. Albo: „A z kim ty zostaniesz, jak mnie zabraknie?”. Nie wiem, co odpowiedzieć, więc idę zmywać naczynia.

źródło: magazyn PANI 3/2015